poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Wspomnienie porodu nr 2.

Jeszcze niedawno zastanawiałam się jak to będzie, a tu już po wszystkim!Aluś ma 8 tygodni! Najwyższa pora spisać wrażenia (już nie takie najświeższe), żeby nigdzie nie uleciały, bo tego nie chcemy.


Całą historię należałoby zacząć od przyjazdu mojej najlepszej przyjaciółki, kuzynki i matki chrzestnej Amelki w jednym, czyli cioci Agatki. Przybyła do nas na kilka dni przed terminem, aby wspomóc mnie przy Amelindzie. Oczywiście wszyscy liczyliśmy, że w ciągu tego tygodnia urodzę, ale oczywiście [sic!] nic się nie działo. Skurczyki przychodziły, odchodziły i tyle je widziałam. Za to my spędziłyśmy świetnie czas. Można powiedzieć, że zrobiłyśmy sobie małe wakacje. Pogoda dopisywała, spacerowałyśmy, wylegiwałyśmy się w ogródku, ciocia zabawiała swoją chrześniaczkę, matka poodpoczywała, wieczorami grałyśmy w scrable, remika, objadałyśmy się dobrym żarciem, opijałyśmy się piwem bezalkoholowym. Bajka po prostu :)



Zaczęłam powoli panikować, gdy termin minął, a synek na świat się nie wybierał. Stres poważny zaczął mnie łapać, gdy Agata wróciła do Polski, a wymieniła ją moja mama, która niespecjalnie chciała uczestniczyć w całym wydarzeniu (wolała przylecieć na "gotowe" ;)). No cóż, Alexander miał to w nosie, czekał na babcię i już. Dzień po jej przyjeździe (w niedziele) wyskoczył z brzucha ochoczo ;)

A jak to było?
Mocniejsze skurcze zaczęły się już w piątek. Jak rodziłam Amelindę, intensywność ich odczuwania rosła stopniowo. W przypadku Alexandra od razu dopadły mnie takie bóle, że nie było mocnych - musiałam przystawać na chwilę i się wyłączać. Ale co z tego, że trwały sobie godzinę, a potem mijały i nic się z nich nie rozwijało? Minął piątek, minęła sobota (przyleciała moja mama) i nastała niedziela. Sytuacja powtarzała się, aż w końcu powiedziałam basta! Dość tego! Zjedliśmy obiad, Amelka wręczyła tacie książeczkę (o której na pewno jeszcze wspomnimy) z okazji Dnia Ojca i...zaciągnęłam męża na pięterko. Nie zadziałały inne sposoby: herbata z liści malin pita kilka razy dziennie, ananas jedzony w dużych ilościach, długie spacery, bieganie po schodach, skakanie na piłce. Poskutkował za to masaż gruczołów mlecznych :) 5 minut stymulacji wystarczyło, aby cała akcja rozkręciła się na dobre, a skurcze pojawiały się nawet co minutę! Nie byłam w 100% pewna czy to nie fałszywy alarm, ale w razie czego zadzwoniliśmy po położną. Po 20 minutach była już u nas. Okazało się, że rozwarcie wynosiło 3 cm., szyjka jest miękka i wszystko wskazywało na to, że wkrótce poznamy naszego synka :)


Czy już wspominałam Wam o dziwnej temperaturze Amelindy? Nie?! Otóż dziewuszka nie miała kiedy gorączkować, tylko w dzień przed, w trakcie trwania i dzień po porodzie! Także nie umiałam skupić się na tym, co dzieje się w moim organizmie, bo córa wisiała na mnie i jęczała, a ja nie miałam siły, aby jej pomóc...Każdy jęk Amelki spowalniał intensywność występowania skurczy. Niesamowite jak ważna jest psychika w czasie porodu! Każde rozproszenie umysłu oddziaływuje natychmiast na to, co dzieje się z naszym ciałem. Zbawieniem była moja kochana i niezawodna sąsiadka Aga, która przygarnęła moją mamę i córę do siebie. Wyobraźcie sobie, że wyszły o 18, a o 18:35 Alex był już z nami na świecie! Gdy zniknęły z horyzontu maksymalnie się rozluźniłam, a wszystko przebiegło tak szybko, że nie zdążyłam wejść do basenu*, który czekał już napompowany i napełniony wodą. Ledwo zeszłam z góry, prowadzona po schodach przez męża. W ostatnim momencie dojechała też druga położna i od razu obie rozkładały przede mną maty, poduszki, grzały termofor na ubranka dla dziecka. Wsparta o mężowe ręce, rodziłam Alusia.  Było niesamowicie, błyskawicznie, energetycznie i...o wiele mniej boleśnie niż z Amelką. Jak poprzednim razem, tak i teraz pomyślałam, że mogłabym to zrobić znowu (ale: nie nie nie!, na dwójce poprzestaniemy, teraz czekamy na innych ;)).

Wyskoczył taki drobniutki, czerwoniutki, z ptaszkiem między nogami ;) Prawie od razu bezproblemowo przyssał się do piersi (z Amelką trwała walka o każde zassanie). Był taki spokojniutki, taki delikatny, wzruszający, taki mój! I taki podobny do swojej siostrzyczki i tatusia!

Chwilę po tym do domu wpadła moja mama po nurofen dla Amelki i była w szoku, że Alex jest już na świecie! Stwierdziła, że te porody domowe nie są wcale takie złe ;) Ja osobiście polecam każdemu! Nikogo specjalnie nie namawiam, ale jestem dobrym przykładem, że to działa ;)



To drugie wspaniałe przeżycie w moim wydaniu. Zdaję sobie sprawę, że wydarzyć mogło się wszystko. Jestem niesamowitą szczęściarą i dziękuje Temu u Góry, że dane mi było przywitać swoje dzieci w tak pozytywny sposób! W taki sposób, w jaki chciałam - bez traumy, ze spokojem, relaksem, w otoczeniu najbliższych, domowej atmosferze. Nie ma nic lepszego niż wskoczyć po takim wysiłku do swojego łóżka i pachnącej pościeli (oczywiście o śnie nie było mowy, adrenalina trzymała), dostać herbatkę, kolację i tysiąc uścisków od położnej, mieć przy sobie męża przez cały czas. Współczuję kobietom, które nie mają tak pięknych wspomnień...

Nie umiem wyrazić mojego entuzjazmu na temat porodu domowego. Dla mnie to jedyna możliwa droga do wydania dziecka na świat.

Jeśli jednak macie jakieś pytania lu spostrzeżenia, to śmiało zostawiajcie w komentarzach lub przesyłajcie na mejla.

Jeśli macie ochotę posłuchać, jak opowiadam o moich porodach na łamach radia Eter, to zapraszam TUTAJ.

*basenu, który kupiliśmy tydzień przed terminem porodu. pierwszy zginął nam w niewyjaśnionych okolicznościach...ja nie wykorzystałam go, ale za to dzieci miały frajdę w czasie słonecznych dni:




Poniżej mój chłopaczek kochany, rosnący jak na drożdżach:






5 komentarzy:

  1. gratuluję obu porodów! Musiało być naprawdę pięknie rodzic w domu, we własnym otoczeniu. Prawie pięć lat temu też o takiej możliwości marzyłam, nawet zaczęłam się w necie rozglądać za położną, ale potem temat jakoś upadł. Pojechałam do Szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku i miałam straszny poród (trauma do dziś), który musiał się zakończyć cesarką, bo Synek miał odchyloną główkę, więc za Chiny nie wyszedłby sam... cesarka była wybawieniem, trwała krótko i czułam się po niej świetnie... W szpitalu musiałam poleżeć dłużej ze względu na antybiotyk Małego. Było okropnie, źle wspominam ten czas i większość personelu, ale tak sobie wtedy myślałam, co by było, gdybym rodziła w domu... pewnie by mnie na sygnale do szpitala wieźli :( :( 2 miesiące temu po drugim porodzie (już nawet nie myślałam o p. domowym ze względu na ryzyko powtórzenia się sytuacji sprzed lat) stwierdziłam, że winą był źle wybrany szpital. Teraz rodziłam w szpitalu akademickim na Klinicznej i od momentu, jak tam przyjechałam, było idealnie. Dobre warunki, dbające o wszystko położne, super lekarze, którzy non stop mnie rozśmieszali... pół nocy skakałam na piłce, chodziłam pod prysznic...byłam wymęczona, ale czułam się bezpiecznie, bo wiedziałam, że cały sztab ludzi jest w razie czego obok :) wyszłyśmy z Martusią po 2 dniach, a ja do teraz mam pozytywne wspomnienia z tego szpitala :) :) heh, a najśmieszniejsze, że rodziłam z... Mamą :))) bo mąż miał mały zabieg w szpitalu... wszystko u nas stanęło na głowie, on na izbie przyjęć 2 dni przed, Krzyś zachorował w dniu porodu, tak że do końca nie zajmowałam się sobą tylko nimi. Bolał mnie trochę brzuch, ale nie łączyłam tego z porodem i dopiero Mama zmusiła mnie byśmy pojechały na Kliniczną :)))) ostatni poród odczarował mój lęk i też sobie pomyślałam, że mogłabym rodzić po raz trzeci :P zazdroszczę Ci tych bezproblemowych porodów w domu, ale w moim wypadku, niestety, nie byłoby o nich mowy... Mimo że drugi poród był naturalny (a nawet lekarka prowadząca wróżyła mi drugą cesarkę). Pozdrowienia dla całej Rodzinki!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluje wspanialych wspomnien porodowych! :) Po cichu zazdroszcze...A napisz mi co to ma Aleks zielonego w lozeczku? To kocyk czy mteracyk?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oo właśnie, gdzie ten kocyk nabyłaś??:D

      Usuń
    2. Kocyk, z jednej strony zielony, z drugiej - w słonie. Nabyłam u mojej ulubionej Kury D. http://kura-d.pl/?page_id=507 :) Nie ma go w ofercie, ale na prośbę na pewno zmajstruje!

      Usuń
  3. piękne masz wspomnienia z porodu, też bym tak chciała :)
    śliczne zdjęcia

    OdpowiedzUsuń