środa, 27 lutego 2013

Gadu-gadu.

Myśl o pobycie w Polsce napawała nas radością i nadzieją. Na wyjścia, na babciowe niańczenie, na chwilę spokoju we dwoje. Ach, jakże człowiek może się słodko (lub mniej) rozczarować...


Już poranek w dzień naszego wyjazdu nie napawał optymizmem (Amelinda jakaś nieswoja, rozpalona, milcząca - ona milcząca?). Po dawce nurofenu odżyła, a my po bezskutecznych próbach zmiany rezerwacji lotu na inny dzień stwierdziliśmy, że zaryzykujemy. I nie było źle przez pierwsze dwie doby. Potem zaczął się mały koszmarny maraton. Katar+kaszel+gorączka (cóż za dream-team!). Pierwsza wizyta u lekarza (syropy), druga (antybiotyk), trzecia (skierowanie do szpitala). Podejrzenie zapalenia płuc (o matko, skąd to diabelstwo mogłoby się wziąć) nie na żarty mnie przeraziło. Badania, usg, wyniki krwi i co? I okazało się (całe szczęście), że obawy były bezpodstawne. To "tylko" jakiś wirus. Wstrętny wirus, który męczył cały tydzień. Dodatkowo zębole się odezwały, a jedna piątka pokazała. Czekamy na resztę, co by mieć chwilę spokoju przed kolejną ząbkującą paszczą ( o tej paszczy wkrótce) ;)

Żadnej nocy nie przespaliśmy, ledwo żywi staraliśmy się w miarę możliwości korzystać z czasu w Ojczyźnie. Było ucztowanie urodzin najlepszej kuzyneczki, było parę spotkań z rodziną, był wypad do teatru i na jedzonko. Nie było lepienia bałwana, jazdy na sankach, rzucania się śnieżkami, randki z mężem, spotkania z przyjaciółką, amelkowej wizyty u dentysty (pewnie ku jej uciesze) i innych atrakcji. Generalnie jak na stan ledwo zipiący, to Córa ma i tak dzielnie się trzymała. My trochę gorzej, haha ;) Na dodatek przekazała nam trochę bólu gardła, kataru i innych ciekawych dodatków. Miło z jej strony, nie ma co ;)

Przy okazji zastanawiam się jak wzmocnić jej organizm przed kolejnymi atakami chorób.  
Macie jakieś sposoby na polepszenie odporności (oprócz spożywania tranu, ciepłych posiłków i odbywania regularnych spacerów)?


A teraz o Paszczy nr 2, czyli naszym głównym powodzie radości: Amelinda będzie miała braciszka :)
Przeczuwałam (i jak tu wierzyć intuicji?), że będzie druga córa (podobne objawy w obu ciążach), ale po cichu, cichuteńko liczyłam na synka (mój mąż liczył za to bardzo głośno). Udało się! I najważniejsze, że wszystkie pomiary wyszły właściwe i nie ma żadnych powodów do zmartwień - uff, kamień z serca. Teraz w końcu nabieram chrapki na zmiany i szaleństwo zakupowe! Ojojoj, będzie się działo :)

Pozdrawiamy,
A&A. 
      

17 komentarzy:

  1. super wieści- chłopcy też są fajni :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj to mieliście przygody nie ma co! Ale za to jaką wspaniałą nowinę nam to ogłaszasz:) Gratuluję serdecznie Amelkowego braciszka:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. oj te planowanie i rozczarowanie, skąd ja to znam! pewnie - mimo wszystko - cudownie było pobyć z rodziną :)
    i co za wieści! synek :) świetnie, że wszystko dobrze i masz spokojniejszą głowę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudnie, bo jednak babcie wspierały w niedoli i parę punktów z listy udało się wykonać :) No i ta niepowtarzalna atmosfera. Ale i tak fajnie już być u siebie...:)

      Usuń
  4. to wspaniale! gratulujemy z całego serca :D
    całujemy

    OdpowiedzUsuń
  5. Wieść o braciszku wspaniała! Gratulacje ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniale:-) Będzie chłopiec!!!:-)

    Jeżeli chodzi o odporność to polecam szczepienie na grypę. Nam pediatra poleciła takie szczepienie ze względu na żłobek i niemowlaczka w domu. Nie żałuję:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)

      Co do szczepień, to nie jestem specjalnie przekonana (unikam, jeśli mogę), ale może warto rozważyć...

      Pozdrowienia.

      Usuń
  7. Zobaczysz, Agus, fajnie bedzie. Moze nie beda okupowac razem lazienki calymi godzinami i klocic sie o tusz (choc nigdy nic nie wiadomo).

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń